Instagram, Facebook, TikTok, YouTube czy LinkedIn stały się naszą codziennością. Na tyle istotną, że część z nas zagląda do nich niemal non stop, stając się właściwie ich zakładnikami. Fakt, pracują nad tym setki specjalistów, którzy z pełną premedytacją starają się nas do nich przyciągnąć. Wszystko po to, abyśmy uzależnili się od like’ów, komentarzy oraz ilości wyświetleń naszych relacji (stories). Postanowiłem przechytrzyć system i sprawdzić, co mogę zrobić w ciągu 24 godzin, w trakcie których całkowicie porzucę media społecznościowe. Co da mi brak kontaktu z Instagramem i Facebookiem? Ile czasu uda mi się dzięki temu uzyskać i jaki potencjał uwolnić.

Celem tego artykułu jest pokazanie Wam, ile potencjału tkwi w każdym z nas oraz ile cennych godzin marnujemy nie robiąc właściwie nic, poza sprawianiem sobie przyjemności sprytnie zaprojektowaną rozrywką. A także zainspirowanie Was do robienia sobie regularnego detoksu od mediów społecznościowych. Efekty zaskoczą was samych. Postanowiłem sprawdzić to na sobie i podzielić się z Wami moimi własnymi wnioskami. Zapraszam!

 

Czy było łatwo?

Zadanie wcale nie należy do tych łatwych. Tym bardziej, że w moim przypadku chodzi o stałe dzielenie się wiedzą, której, jak świadczą regularne wiadomości prywatne, jest cenna dla sporej grupy ludzi i sprawia, że codziennie rano ruszają z nową energią. A fakt, że tylko na Instagramie moje relacje ogląda zwykle kilka tysięcy osób, pozbycie się tej bądź co bądź przyjemności, można porównać do odmówienia zjedzenia kawałka ulubionego ciasta. Zrobiłem to jednak świadomie.

Trzecią sprawą jest to, że media społecznościowe są ważną częścią mojej pracy i to dzięki nim słuchacze mojego podcastu „Poniedziałek Rano”, czytelnicy bloga i książek, a także newslettera dowiadują się o nowych treściach. To dość ważne medium, z którego mimo wszystko postanowiłem zrezygnować, nawet „w najlepszym czasie antenowym” jakim są weekendy. To wtedy moje media społecznościowe są oglądane znacznie częściej niż w tygodniu. Widzę to po statystykach. Nie wiem, co działoby się na dłuższą metę, jednak tym razem moim celem było sprawdzenie tego, co może wydarzyć się w ciągu zaledwie jednej doby bezpośrednio ze mną, niezależnie od konsekwencji.

Co do samego odstawienia telefonu na bok – nie było to specjalnie dużym wyzwaniem. Kilka razy złapałem się na sięganiu po telefon, ale natychmiast przypominałem sobie o przyrzeczeniu. Faktycznie wystarczyłoby pozostawić go w drugim pokoju, gdzie, aby zerknąć na ekran, trzeba by było już się po niego udać. To sprytna zagrywka, które na pewno ogranicza te złe nawyki. Plus kolejna, którą stosuję od dawna – brak dźwiękowych powiadomień. Jakichkolwiek.

 

Czy naprawdę mamy za mało tego czasu?

Drugim czynnikiem, co pewnie często zauważacie również u siebie, jest stałe poczucie braku czasu. Ciągle nam go brakuje. Ciągle ucieka nam przez palce i zanim się obejrzymy, znów jest wieczór i znów czegoś nie zdążyliśmy zrobić. W ostatnim czasie kilka razy próbowałem świadomych ograniczeń korzystania z mediów społecznościowych, zauważając niemal natychmiastowy wzrost osobistej wydajności, ale i poczucia kontroli nad własnym czasem. I jednocześnie nad własnym życiem. 

Tym razem postanowiłem zrobić to jeszcze bardziej świadomie i oficjalnie ogłosić swój „socialmediowy” detoks. Jednoczenie patrząc, co się stanie ze mną i z moim czasem. Najciekawsze było to, że nagle pojawiło się go jakoś dziwnie dużo. Nagle znalazł się czas na to i na tamto. I na jeszcze kilka innych spraw. Jednocześnie uwalniając mój mózg na korzyść innych działań. Oto, co przyniosły te 24 godziny bez mediów społecznościowych.

 

Prywatnie

W naszej rodzinie bardzo dbamy o relacje. O to, byśmy wspólnie spędzali jak najwiecej czasu i potrafili cieszyć się własnym towarzystwem. Spacery są dość regularną formą spędzania naszego czasu i chętnie z niej korzystamy. To doskonały moment dla długich rozmów, przypadkowo spotkanych znajomych i radości z braku pospiechu. Tego zabieganym ludziom naprawdę często brakuje. Zwykłego spaceru z kimś, z kim uwielbiamy być i z kim zawsze mamy milion tematów do omówienia.

Robimy to dość regularnie, ale tym razem, wreszcie postanowiliśmy wybrać się do restauracji, do której planowaliśmy pójść od wielu tygodni. Uwolnienie czasu i świadome panowanie nad tym, co robimy, sprawiło, że tym razem można było poczuć większy luz. Choć nie było to jakieś wielkie wyzwanie (regularnie wychodzimy „na miasto” coś zjeść), to tym razem czasu było znacznie więcej. Wyjątkowo przyjemne odczucie.

Wieczorem, zamiast spędzać czas na TikToku lub Instagramie (nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak to wciąga), udało nam się ostatecznie zaplanować kolejny urlop i ustalić szczegóły wyjazdu. To znów efekt tego, że czas zwykle poświęcony na „grzebanie” w mediach społecznościowych, nawet z telefonem w ręku można wykorzystać na rzeczy ważne i mniej ważne. Czasami takie, które „wiszą” na liście do zrobienia, ale z racji niskiego poziomu „pilności”, idą na następny dzień, a potem na jeszcze następnym. Tym razem poszło natychmiast.

Poranek też należał do przyjemnych. Nie było sprawdzania nowych obserwujących, like’ów ani komentarzy. Nothing! Był za to czas na spokojne niedzielne śniadanie i znów… zero potrzeb związanych z mediami społecznościowymi.

 

Książki

W ciągu tej jednej doby nie tylko dokończyłem (ostatnie 50 min) słuchanie książki w formie audiobooka (całość zajęła 6 godzin i 25 minut), ale również w 100% przeczytałem kolejną – tym razem papierową książkę. Sobotnie popołudnie oraz niedzielny poranek i przedpołudnie (łącznie to kilka godzin), pozwoliły mi nie tylko uporać się z 258 stronami tej książki, ale również napisać kilka artykułów, do których mnie zainspirowała.

 


Artykuły

Wraz z artykułem, który czytacie właśnie w tym momencie, powstały łącznie trzy. Treści, na które ostatnio zupełnie brakowało mi czasu. Poniekąd dlatego, że większość mojego czasu poświęcałem ostatnio głównie na Program Premium, własną naukę oraz przygotowanie materiałów na newsletter. Uwolnienie kilku godzin oraz przeczytanie lub przesłuchanie nowych książek, zainspirowało mnie do podzielenia się kolejną partą wiedzy i napisania kilku artykułów. To brzmi jak magia, ale efekty są realne.  

 

Sport

24 godziny to wcale nie tak dużo czasu. Zwłaszcza, że aż 9 z nich poświęciłem na sen. W niedzielne przedpołudnie znalazł się czas na bieganie. To dokładnie 59 minut i 50 sekund, w trakcie których przebiegłem 11 kilometrów. Często ludzie pytają mnie, kiedy znajduję czas na książki. Właśnie wtedy! Podczas tej godzinki skończyłem słuchać książkę „The success principles” Jack’a Canfielda, o której wspomniałem wcześniej, a także kontynuowałem słuchanie innej, którą niedawno zacząłem. Sport plus inspirująca historia w uszach to doskonale połączenie. Nie inaczej było tym razem.

 


Nauka języków

Jak wiecie, nawyk uczenia się języków to moja silna strona. A wsparta miłością do posługiwania się językami oraz realne efekty nauki, jest faktycznie moją codziennością. Regularnie na Instagramie dzielę się tym, jak sam się uczę lub jak pomagam w tym innym. Tym razem tego nie zrobiłem! Ale to nie znaczy, że nie poświęciłem czasu na naukę języka hiszpańskiego, na którym ostatnio się koncentruję oraz stałe wzmacnianie języka angielskiego. W przypadku tego drugiego języka to książka, o której wspomniałem wyżej. Przez cały weekend to łącznie niemal sześć i pół godziny słuchania po angielsku, a godzinę właśnie w trakcie biegania. Uwierzcie mi – to daje niezły napęd dla umiejętności posługiwania się tym językiem. Bez angażowania dodatkowego czasu. W przypadku języka hiszpańskiego było to radio (na pewno kilka godzin w trakcie dnia, również podczas czytania książki, śniadania czy nauki języka), to fiszki oraz artykuły prasowe w zakupionym hiszpańskojęzycznym magazynie.

 

Myśli 

Na koniec bardzo ważny element, czyli uwolnienie myśli.

Brak chęci zaglądania do mediów społecznościowych sprawia, że nie myślimy o życiu innych i nie odpływamy na inne kontynenty. Nasza głowa nagle dostaje więcej przestrzeni, jest wolna od cudzych uwag i wskazówek, jednocześnie nadal, a może przede wszystkim, staje się gotowa do przyjęcia czegoś w zamian. Skoro nie jest „napychania” postami, filmikami i cudzymi relacjami, pożąda nowych treści. To naturalne. I właśnie tu wchodzą świadome wybory: dobre książki i inspirowanie się nimi, tworzenie własnych treści, własna edukacja, która przybliża nas do naszych celów, sport, który oczyszcza głowę i dba o nasze samopoczucie, aż po relacje, które są podstawą naszej egzystencji tu na ziemi.

 

Wiecie, co jeszcze zauważyłem?

Tak spędzony czas był jednocześnie nagrodą. Spacer z romantyczną kolacją pełną kulinarnych zaskoczeń, ogrom nowych pomysłów w głowie, nowe artykuły, których mi brakowało oraz endorfiny, które pojawiły się za sprawą sportu – to wszystko sprawiło, że czas ten stał się znacznie przyjemniejszy niż ten spędzony w mediach społecznościowych. Te przecież z założenia mają działać podobnie. Dzięki temu mam wrażenie, że jednak przechytrzyłem system, a decyzja świadomej rezygnacji z udziału w nim w dowolnym momencie daje mi poczucie panowania nad własnym czasem oraz negatywnymi skłonnościami. 

Dlatego zachęcam was do podobnego doświadczenia. Do znalezienia dokładnie 24 godzin, jednej doby dla siebie, bliskich, dla własnych marzeń i indywidualnych potrzeb. Te 24 godziny potrafią zmienić perspektywę oraz nie tylko uwolnić kilka, teoretycznie nieistniejących godzin, lecz również uśpiony potencjał. Mnie zaskoczyły. Sprawiły, że dostrzegłem więcej wartości w innych obszarach, które, choć staram się o nie dbać, mogą być jeszcze lepsze. Każdy tak ma. To kwestia priorytetów. 

Nie chodzi o to, by w odzyskanym czasie zapieprzać, lecz o to, by sprawdzić, co się stanie z wami i na co wykorzystacie ten „odzyskany” czas.

 

Jak to zadziała na was?

Jeden dzień. 24 godziny bez Instagrama, Facebooka i innych mediów społecznościowych?
Jeśli i u was efekty będą podobne, jeśli przyniosą wam dużo nowych przemyśleń i wartości, dajcie koniecznie znać. Podzielcie się (już po tych 24 godzinach detoksu!) na swoich mediach społecznościowych własnymi wrażeniami i spostrzeżeniami. I nie zapomnicie mnie oznaczyć.

Trzymam za was kciuki i życzę wielu pozytywnych doznań! 

Piotr Kruk
Piotr Kruk - poliglota, mówca TEDx oraz praktyk międzynarodowego biznesu. Od kilkunastu lat pracuje w ponad 20 krajach Europy wykorzystując w codziennej pracy aż 7 języków obcych. Autor książki „Język obcy w 6 miesięcy” oraz pasjonat praktycznego podejścia do nauki języków.